wtorek, 3 listopada 2015

Infinite Effect okiem admina


Minął miesiąc od koncertu i chociaż w sumie nie chciałam pisać swojej relacji... stwierdziłam, że podzielę się z Wami kilkoma przemyśleniami o koncercie Infinite w Warszawie.
Bardziej niż samym koncertem zajmę się opisem organizacji i wszystkim co działo się dookoła, chociaż miejsce na moje "Oppa noticed me!" też się znajdzie.

Z góry przepraszam jeśli kogoś zdenerwuje wydźwięk anty-MMT, ale mimo, że mój rozum wie, że prawda jest gdzieś pośrodku, to serce całe należy do Woollimu. 

O tym, że w tym roku odbędzie się światowa trasa koncertowa wiedziałam już około rok wcześniej. Aby wszystko było tak jak trzeba zbierałam pieniądze i poszłam na staż, byleby być przygotowaną na wszelkie wycieczki po Europie.

Robienie tego zdjęcia było stresujące - każdy Wasz krzyk wywoływał u mnie palpitacje serca i paniczne sprawdzanie kto jest za mną.

Co do koncertu w Polsce miałam mieszane odczucia - z jednej strony naczelnym celem mojej ponad 4 letniej pracy dla Inspirit Poland było sprowadzenie ich do Polski, z drugiej strony bałam się zachowania młodszego pokolenia fanów (mam tu na myśli staż) i wolałam zebrać grupę, aby znowu podbijać jakieś Londyny, niż przez cały czas stresować się, że ktoś wyskoczy przed szereg i zrobi coś dziwnego za co wstydzić się będzie cały fandom.

Identyfikator Inspirit Poland

Dlatego z jednej strony wspierałam głosowanie MMT na Infinite podejrzewając, że Woollim użyje go do celów statystycznych (wykupiłam 2 Taste'y na Warszawę, jeden na Frankfurt "jakby co"), a z drugiej strony siedziałam cicho i modliłam się, aby mój Taste na Frankfurt się bardziej przydał, albo żeby w ogóle Woollim nie skorzystał z oferty MMT. 

Stety niestety Woollim Label jest częścią SM C&C, a moja kochana wytwórnia nie miała tu za wiele do gadania, więc cała trasa organizowana jest przy współpracy z promotorami związanymi właśnie z SM C&C... Powiem tak... miało być dzięki temu taniej i prościej, a wyszło jak zwykle. Z częścią promotorów poszło dobrze, a część nawaliła po całej linii i koncerty praktycznie ledwo udało się doprowadzić do realizacji (nie tylko w Europie). 

Przewidywałam problemy organizacyjnie od samego początku, ale dzielnie starałam się być cierpliwa i dawać kredyty zaufania. Dzisiaj już wiem, że niepotrzebnie.


Zaraz po ogłoszeniu trasy i koncertu w Warszawie wysłałyśmy E-maila do My Music Taste z naszą rozpiską dotyczącą akcji fanclubowych i ewentualnej pomocy, którą możemy im zaoferować. Miałyśmy to już przygotowane wcześniej. Miałyśmy nawet rozpisane dzienne plany dotyczące umieszczania postów i informacji. Niestety część rzeczy uzależniona była od organizatorów, a nie od nas, więc sprawa się rypła i zamiast umieszczać posty co trzeci dzień na spokojnie, z dokładnymi informacjami musiałyśmy na bieżąco reagować na wszystkie problemy posiadając tylko cząstkową wiedzę. 

Na E-maila dotyczącego naszej oferty bardzo długo nie uzyskałyśmy odpowiedzi. W międzyczasie zdążyłyśmy spotkać się z obsługą Progresji, załatwić z nimi wszystko co tylko się na ten czas dało i wyciągnąć jak najwięcej informacji. Praktycznie to właśnie Progresja stała się naszym punktem zaczepienia i jedynym naprawdę odpowiedzialnym i wiarygodnym partnerem. 
Po wizycie w klubie okazało się, że nawet taki podmiot jak sala, w której organizowany jest koncert ma problemy z komunikowaniem się z pośrednikiem. Z tego powodu po wizycie wysłałyśmy E-mail'a do Woollimu. Jakież było nasze zdziwienie kiedy parę dni później okazało się, że sprawa w końcu się ruszyła!

Niedzielny poranek...

Następny był problem z kolejką. Odwieczne gównoburze, w których i tak nikt nie ma racji, a trzy czwarte tak naprawdę ma gdzieś to w jaki sposób będzie zrealizowana byleby odnaleźć się w odpowiednim miejscu na sali.  Największa tragedia świata, bo nie ma rozpisanych godzin na miesiąc przed. Zwlekałyśmy z powiadomieniem nie dlatego, że chciałyśmy Wam zrobić na złość, tylko tak naprawdę do końca nikt nie wiedział czy będzie sens robić kolejkę, bo być może bilety będą numerowane oraz na jakie kategorie będą podzielone. Szczerze? Największy hałas robi ten co najmniej ma do powiedzenia.

Problem z kupnem biletów. No cóż. Nikt mi nie wmówi, że można od tak sobie pomylić daty. A to na pośredniku leży odpowiedzialność za to, aby przekazywać informacje w sposób zrozumiały i wyraźny. Jeśli ktoś "wielce zajęty" podaje termin sprzedaży biletów na zasadzie "Trrrday at eight", zamiast czarno na białym napisać "Thursday, 17th September, 8:00 PM" to nie ma prawa mieć pretensji, że coś jest nie tak i zwalać na "misunderstanding".

Flaga, która została zabrana sprzed nosa Myungsoo przez laskę z MMT. Przekazana do autobusu po koncercie z pomocą Progresji. 

Jako admin postanowiłam zakupić maksymalnie dużą ilość biletów, aby odsprzedać je masterkom, które miały z pewnością okropny problem z płatnością poprzez przelew, nie mówiąc już o tym, że zaspały na sprzedaż do Berlina.
Biletów zakupiłam dziesięć, 4 otrzymała Summer_Dw, 2 Spring Rain, a reszta była dla znajomych. Po zakupach okazało się, że jestem w stanie pomóc w ominięciu gigantycznych opłat jeszcze paru osobom. Tym sposobem zapłaciłam za bilet dla Oany (Rumunia) oraz za cztery bilety dla Romantic Holiday.
W tym miejscu chciałam również podziękować wszystkim innym, którzy pomogli w zakupie biletów obcokrajowcom i masterkom. Bez tych ludzi byłoby nudno :P



Powoli, powoli wszystko posuwało się do przodu, po wielokrotnym naciskaniu na MMT otrzymałyśmy lakoniczną odpowiedź, że oni "have not forgotten about you!" oraz, że wpisali nasze projekty na swoją listę, którą wyślą Woollimowi.  Dopisali nawet zdanie, że starają się wszystko maksymalnie przyspieszyć. Tak uspokojone postanowiłyśmy nie martwić Woollimu znowu.

Jednakże kiedy przez kolejny tydzień nie dostałyśmy informacji o tym co mamy robić, wkurzyłam się i z pomocą koleżanki (której chciałabym również serdecznie podziękować) wysłałam do Woollimu E-mail'a po koreańsku z prośbą o pozwolenie na zrobienie giftbox'a i food support'u.
Odpowiedź otrzymałam po piętnastu minutach!
Woollim nie miał pojęcia o niczym. Szybko odpisałam im rzewnego E-maila o tym, że MMT obiecało wszystkim (bo nie tylko nam, ale także Francji i Niemcom), że zajmie się akcjami i przekaże wszystko wytwórni, dlatego nic nie wysyłałyśmy.
Natychmiast pojawiła się informacja na MMT, że foodsupport'y i giftbox'y nie będą przyjmowane na kontynentalnej części trasy ze względów organizacyjnych. Jasne. Tylko, że wytwórnia odpisała nam, że gdybyśmy napisały do nich wcześniej to wszystko można by było zrobić.

Gaia masterka. Ewentualnie Gaia Sasaeng... tylko WHO IS WHO?! XD

W tym miejscu należy zaznaczyć, że ciągle walczę ze swoją wadą, którą jest odkładanie wszystkiego na ostatni moment. Apogeum tej walki przypadło akurat na koncert Infinite. Tak długo zwlekałam z pisaniem pracy licencjackiej, że w końcu wyznaczono mi dwa ostateczne terminy: 29.09 oraz 07.10.
Stwierdziłam, że po koncercie mój mózg nie będzie działał, więc kopnęłam się w dupsko i zapisałam się na 29.09. Ekstremalna data - załatwianie ostatnich spraw, przyjmowanie przesyłek, umawianie się, sto pięćdziesiąt fandomowych problemów u ludzi, a ja wędruję na egzamin.

Otrzymałam 5. Załatwiłam wszystko. Bilet PKP kupiony. KATHARSIS.
Wyjechałam 2 października do Warszawy z czystym umysłem.

Cała noc ciężkiej pracy...

Na miejscu okazało się, że nie otrzymaliśmy jeszcze plastikowych woreczków, w które miały być spakowane pakiety, a my potrzebujemy tego na już. Po serii telefonów kurier miał przybyć jeszcze w sobotę, ale raczył zadzwonić w... poniedziałek. Nie dziękuję, już ich nie potrzebuję.

Od góry: autograf Hoyi, podpisana płyta, nieużywany Yobong i... płyta Mc The Max (J.yoon, na płycie na pierwszym planie, jest kompozytorem w Woollimie)
Oczywiście w piątkową noc usłaną marzeniami i dyskusjami nad zwijaniem dwóch tysięcy pakietów (których cały karton jeszcze został!), przypomniałam sobie o jednej rzeczy, której nie wzięłam z domu:

MÓJ YOBONG! selguthgadgfghfnSgb

Obdzwoniłam wszystko - pocztę główną, PKP przesyłki konduktorskie, kurierów... okazało się, że Polska to taki kraj, w którym jeśli nie mieszkasz "po torach", to po 18 w piątek możesz jedynie powzdychać do zapomnianej przez ciebie rzeczy.
Trudno. Przez cały koncert było mi wstyd za brak oficjalnego lightstick'a zwłaszcza, że ze sceny było mnie widać od czubka głowy aż do kolan, a tu ni ma...

Oj, jeszcze młoooda godzina. 

Sobota była bardzo długim dniem. Poszłyśmy spać około 3:00 nad ranem modląc się, żeby numery lotów podane nam poufnie przez masterki okazały się prawdziwe. O 7:00 rano byłyśmy już zwarte, gotowe i pewne, że Infinite wylądują o 22:00 na Chopinie.

Bardzo ułatwiło nam to organizację pracy, ponieważ byłyśmy umówione na ostatnie spotkanie organizacyjne na godzinę 14:00 w Progresji, a jeszcze o 12:00 trzeba było odebrać brakujący kabel od głośnika.

Widząc, że ludzie koczują od rana na lotnisku gryzłam się ze sobą czy powiedzieć im, że mają sobie iść, ale ostatecznie stwierdziłam, że tajemnica to tajemnica. A w sumie to nawet tajemnica poliszynela, bo jeśli ktoś obserwował na bieżąco preview'y, to wiedział, że będą dopiero wieczorem.

Przybyłyśmy do Progresji z wielkimi, ciężkimi kartonami punkt o 14:00. Całe spotkanie zajęło nam niecałe 15 minut. Za to okazało się, że przedstawiciele MMT, którzy mieli przybyć na 12:00 spóźnili się i niemal zderzyliśmy się z nimi w drzwiach. Jeśli ktoś zapyta dlaczego się spóźnili... cóż. Przez ten problem, prawdopodobnie zespół widział Warszawę tylko z okna autobusu, a nasz kraj opuścili o godzinie 6:00 rano z Modlina.

Sasu ogarniacz i szpieg - czyli jak być w dwóch miejscach jednocześnie.

Wieczorem wybrałyśmy się na lotnisko. Już mamy wychodzić, ja w koszulce i spódniczce wychodzę z pokoju kiedy spogląda na mnie krytycznym okiem cała banda odstrzelonych lasek w sukienkach ledwo za udo. Cóż. Demokracja. Musiałam ulec i przebrać się w rzuconą we mnie sukienkę. Wcale nie było w niej widać, że pół godziny wcześniej wcinałam pierogi na ogródku w celach relaksacyjnych. Wcale.

Przybyłyśmy na lotnisko chwilę przed 19:00 czyli trzy godziny przed przylotem. Tłum powoli rósł w siłę, więc i ja musiałam nabrać sił. Poszłyśmy coś wszamać do Mc Donalda. Nagle telefon "Kaja wracaj, bo chaos się dzieje!". Super. Godzina do lądowania, a ludzie zaczynają skakać na każdą osobę, która wychodzi. Na szczęście wystarczyła chwila i wszyscy byli ustawieni co do linijki. Kocham za to polską kulturę <3. Za to najwyraźniej inni nie aż tak. Na lotnisku byli przedstawiciele MMT, próbowaliśmy z nimi porozmawiać, ale starali się traktować nas jak powietrze. Jedyną informację jaką uzyskaliśmy to, to, że "wszystko będzie dobrze".

Wiedzieliśmy gdzie stoi bus, więc tego się trzymałyśmy. Rozmawiałyśmy także z ochroną lotniska. Chwilę przed wyjściem Infinite widziałyśmy jak bus odjeżdża sprzed wyjścia 2. Pani z ochrony lotniska namawiała nas żebyśmy wzięły swoje koleżanki i szybko biegły do wyjścia 1. To była bolesna decyzja, ale wysłałam tylko 2-3 osoby szybko biegające pod busa żeby sprawdziły czy już pojechali i pozostawiłam wszystkich tak jak byli. Gdybym wysłała do pierwszego wyjścia tylko "moją" ekipę byłoby to niesprawiedliwe wobec reszty. Gdybyśmy zrobili pospolite ruszenie do wyjścia 1 wszystko zmieniłoby się w sztucznie wywołany chaos, a opinia o nas zostałaby zrujnowana. Wolałam już żebyśmy my płakały jakie to jesteśmy biedne, niż żeby po Internecie krążyły plotki jak to ktoś kogoś przypadkiem przepchnął i jakim jesteśmy bydłem.

W czasie powiadamiania czekających fanów o tym, że Infinite są już w drodze na lotnisko za plecami przemknęli mi muzycy i on - manager Seonho, który dla mnie jest gwiazdą całego pobytu Infinite w Polsce. Było widać, że widok ustawionych co do centymetra smutnych fanów wywołało w nim szok. Biegał potem po lotnisku i zbierał prezenty. Podobno nawet zdarzyło mi się mu ukłonić i powiedzieć Annyonghaseyo, ale pamiętam to jak przez mgłę, ponieważ zajęta byłam wtedy rozdawaniem biletów i wsadzaniem masterek w odpowiednie taksówki.

Zdjęcie odnalezione w odmętach telefonu. Takie tam z imprezy. 

Po rozejściu się ludzi zrobiliśmy sobie mini imprezę pod busem z obsługą i muzykami. Nie omieszkałyśmy sobie golnąć, co jednak poskutkowało na mnie bardzo źle. Zaraz po odjeździe ostatniego autobusu, ja, wieczny ogarniacz i nie podchodząca emocjonalnie do wszelkich sytuacji związanych z osobistą stycznością z Infinite osoba... rozkleiłam się. Zaczęłam ryczeć jak wół i ledwo wsiadłam do nocnego autobusu o własnych siłach. Ta decyzja była dla mnie naprawdę ciężka i ciąży mi jak kamień na sercu przez cały czas, mimo, że ciągle przekonuję sama siebie, że to najlepsze co mogłam zrobić.

Nocny spacer po zagubiony bilet.

W trakcie powrotu zorientowałam się, że dałam Spring Rain o jeden bilet za dużo. Spała ona w Intercontinental, więc zrobiłyśmy szybką napaść na ten hotel. Jeszcze w wejściu odebrałam telefon od dziewczyny z Finlandii, z którą umówiłam się na kontrolowanie kolejki w nocy i potwierdziłam jej, że jeśli nikt nie będzie robił dziwnych akcji, to wszystko będzie w porządku. Pokręciłyśmy się chwilę po mieście, ale stwierdziłyśmy, że najwyższa pora iść spać. Jutro trzeba spać bardzo wcześnie, a od paru dni śpimy po 2-3 godziny. Jeszcze wieczorem wszystkie potrzebne rzeczy ułożyłyśmy w strategiczne miejsca na wypadek zaspania.

Na szczęście następnego dnia udało nam się dotrzeć na miejsce tak jak planowałyśmy - ok. 30 minut przed rozpoczęciem numerkowania. Pojawiłyśmy się tam w totalnym casual style. Bez makijażu, adidaski, polarek, etc. Wszystkie rzeczy na przebranie schowałyśmy do wyznaczonego nam pomieszczenia w środku klubu - na całe szczęście dla nas i naszej moralności z zupełnie innej strony.

W oczekiwaniu na zagubioną osobę.

Przybyłyśmy na tyle wcześnie i na tyle późno, że pomiędzy rozpoczęciem numerkowania udało nam się załatwić oświetlenie banerów w trakcie koncertu. Weszłyśmy do sali pod scenę, praktycznie nikt się nami nie przejmował.. czułam się jak dziecko w drugim dniu szkoły, które ma znaleźć klasę. Tylko, że my szukałyśmy oświetleniowca XDD. Pan oświetleniowiec miał bardzo słaby angielski, więc najpierw próbowałyśmy z pomocą słynnego tłumacza, ale i to nie poskutkowało. W ostateczności zajęła się nami managerka z Woollimu. Kochana i śliczna dziewczyna.... wyszła potem jeszcze raz dopytać się czy na pewno wszystko dobrze zrozumiała.

Nadawanie numerków przebiegało sprawnie, ale mogło jeszcze sprawniej gdyby ktoś się nie spóźnił :P. Dlatego postanowiłyśmy, że nie będziemy robić już więcej sprawdzania. Ten o 11:30 wypadł przez opóźnienia, a jeden obiecałyśmy fakultatywny, więc siłą rzeczy musiałyśmy się zgodzić na obowiązkową obecność tylko i wyłącznie na ostatnie sprawdzanie o 16:00. Niestety z tego wszystkiego pamiętam tylko dłonie... i przepraszam wszystkich, którym założyłam opaskę ciutkę za ciasno. Dla pokuty sobie przypadkiem zrobiłam to samo.
W czasie nadawania numerków dla trzeciego sektora, kiedy ludzie po całonocnym czekaniu szczęśliwi mogli w końcu iść coś zjeść i odpocząć okazało się, że MMT w czas zażądało sobie numerowanych biletów. Zarówno my jak i Progresja wiedzieliśmy, że nie ma już na to szans i skończyło by się to burdą, gdyby teraz nagle ktoś kto otrzymał wyczekiwany numer 5 dostał numer 150, bo tak się kliknęło w serwerze przy rezerwacji. Miało to sens, gdyby było to ustalone od razu przy zakupie biletów, ale nie w dzień koncertu!

Prezent od Sunggyu

Cały dzień spędziłam na bieganiu i szukaniu ludzi bez numerków, rozdawaniu koszulek czy pakietów. W międzyczasie umilali nam pracę Infinite, muzycy czy manager Seonho. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że po powrocie z lotniska pisałam do niego na Twitterze. Przepraszałam go za nasze łzy i napisałam, że na żywo jest naprawdę przystojny (nasza słodka kulka kikiki). Kiedy w niedzielę wyszedł zapalić na balkon zaczęłyśmy krzyczeć "SEONHO-SSI! SA-RANG-HE!". Za pierwszym razem udawał, że nie słyszy, ale się zburaczył. Kiedy wyszedł po pewnym czasie znowu mu to zrobiłyśmy. Tym razem się odwrócił, a piętnaście minut później na Twitterze Sunggyu otrzymałyśmy prezent w postaci zdjęcia "przystojnego hyunga".

Niejednokrotnie trzeba było biec do naszego pokoiku. To, co było fajne w jego położeniu, to to, że wchodząc było widać w oddali scenę i słychać było każde słowo. Nasza wzlatująca w niebiosa moralność nie pozwalała nam jednak nawet podejść do progu sali w trakcie próby Infinite. Było nam wręcz głupio jak raz czekałyśmy skulone na schodach, bo któraś się zgubiła w toalecie. Teraz chyba trochę żałujemy, bo równie dobrze mogłyśmy tam wejść i powiedzieć chociaż Hwaiting...
To co mnie rozśmieszyło i śmieszy do dzisiaj to Kontrol w wersji Hoya. NIE. Wszystko tylko nie to. Hoya ma ładny głos, co wielokrotnie udowadnia, ale Kontrol w jego wykonaniu to była tragedia XD

I tak przez cały dzień...
W pewnym momencie, w chwili wytchnienia przypomniało mi się, że wypada chociaż założyć soczewki. Może nawet zrobić w końcu makijaż. Przez Hoyę na soczewkach się skończyło... Jestem osobą, która rzadko nosi soczewki, a ich zakładanie to półgodzinna mordęga. Oczywiście, kiedy już jedną mi się udało założyć Hoya raczył wyjść na balkon po przeciwnej stronie klubu. No trudno się skupić w takiej sytuacji... Nawet nie chcę wiedzieć jak musiałam wyglądać na koncercie skoro w ostateczności nie zdążyłam ani zrobić makijażu, ani się uczesać, ani przebrać.

Dzięki temu, że były zamontowane barierki udało nam się zrealizować to co planowałyśmy od samego początku, czyli wejść do klubu jako ostatnie. Przez cały czas bardzo bałyśmy się o to czy na wejściu wszyscy będą respektować numerację, dlatego starałyśmy się to kontrolować do samego końca.

Na salę weszłyśmy jak już cienie Infinite pojawiły się za kurtyną. Szok. Po ponad roku ujrzałam moje kochane dziubki, na dodatek, mimo, że na koncercie to z takiego bliska. Stałam po lewej stronie CAT1, z tyłu.
To był po prostu koncert moich marzeń. Blisko, mogę siedzieć, mogę pić, mogę skakać i wywijać, bo mam po 3 metry miejsca z każdej strony i na dodatek pierdyliard interakcji z zespołem.
Aż wstyd przed Infinite w tym momencie stać ubraną w koszulkę, dżinsy, z włosami związanymi w kucyk, bez makijażu, banerów czy oficjalnego lightsticka.
Aby wytłumaczyć moją marną postać starałam się podczas koncertu wiele razy obracać się plecami do Infinite, żeby widzieli, że mam napisane na plecach ADMIN i że po prostu jestem utyrana. Chyba widzieli, bo wyzezowałam wdzięczność w oczach, lol.

Nie wzięłam na koncert żadnego aparatu ani telefonu. Swój telefon zostawiłam na ładowarce za sceną i nim był nadawany live. Niestety chyba po rozpoczęciu koncertu wyłączono bezpieczniki odpowiadające za dostawę prądu do tamtego kontaktu, ponieważ mój telefon rozładował się pod koniec.

Wszystkie moje wspomnienia mam tylko i wyłącznie w mojej głowie i ewentualnie osób stojących obok. Pierwszą interakcją jaką zdarzyło mi się mieć było "Nie płacz" od Sungjonga, kiedy poryczałam się jak debil na "Footstep". Ta piosenka jest dla mnie jedyna w swoim rodzaju, z której tekstem się utożsamiam. Napisana przez mojego ulubionego kompozytora w takim momencie jego życia, że każde jej odtworzenie doprowadza mnie do płaczu, a co dopiero słuchanie jej na koncercie.
Dlatego uspokajanie się zajęło mi jeszcze cały następny utwór. Sungjong już wtedy opuścił moją lewą flankę, ale to nie przeszkadzało mu zerknąć jak sobie radzę w opanowywaniu emocji i kiedy wycierałam policzki wymsknęło mu się jeszcze "괸찮아".

W trakcie rzucania samolotów z autografami bawiłam się z Hoyą w "Głupi i głupszy" - on nie potrafił celnie rzucić, a ja nie potrafiłam złapać XD. Rzucał w moje rejony wielokrotnie. Raz łapie Eru, dwa łapie Gyu, trzy łapie Sue, cztery łapie ktoś z tyłu, pięć łapie ktoś z przodu. Już w końcu rozłożyłam ręce w Hoyowym stylu z przekazem "no ni da się!". Nie lubię się bić czy walczyć o coś, więc jak zbacza z trasy i nie wpada na mnie to nawet rąk nie wyciągam, bo po co. W końcu się wkurzył i rzucił ostatniego. Złapała go za mnie drugi raz Sue i mi podała. Ja w śmiech. Hoya w śmiech i toczymy się na karuzeli śmiechu.

Myungsoo z banerem "Chonsa". cr. Laile
Kiedy zaczęło się "Between Me & You" byłam zestresowana w trzy dupy. Biegałam po całej barierce krzycząc, że "BANEEERYYYY!". Jakże szczęśliwa byłam kiedy wszystkie zostały podniesione i że Infinite się to bardzo spodobało. Aż pożałowałam, że nie wzięłam żadnego aparatu.

W trakcie "Last Romeo" stwierdziłam, że "widziałam to już tyle razy, że sobie usiądę". W ostateczności skoczyłam po Żubra. A nawet dwa. Po chwili Eru przyniosła jeszcze jednego. Zamiast patrzeć na Infinite my broniłyśmy pana Żubra przed przypadkowym atakiem konfetti, a biedni Infinite poczuli pragnienie, o czym nie omieszkali wspomnieć także po uchachaniu się z wódkowego banera. Po tym, że jest baner itd. stwierdzili, że dziewczyny po lewej już piją. Wasze zdrowie chłopaki!

W trakcie jednego z mentów, kiedy Gyu stał nade mną. Gyu często stał nade mną. Ja nie wiem czemu XD W sumie, nie zwracałam uwagi wcześniej na żadnych showcase'ach czy DVD z której strony kto stoi. Kiedy tak sobie stał wyszeptałam do niego "Kocham Cię", odpowiedział "Ja ciebie też". Aż zaczęłam się oglądać jak debil za siebie, bo nie dowierzałam, że to do mnie.

Kiedy Sunggyu żartował sobie z "Do you speak English? I'm sorry, I don't speak english." stojąc oczywiście z lewej strony wydarłam mordę, że "Nie ma problemu! My po koreańsku też!". Tak, zniszczę teraz teorie, ale to z tego właśnie Gyu ma bekę - został zawstydzony, że my pajemaju po ichniemu, a on w żadnym nie XD

W innym mencie znowu wyrwało mi się serduszko z palców do Hoyi. Odpowiedział? Znowu nie wiem. Zaczęłam oglądać się dookoła i niby nikt nie robił tego samego, więc może?

Dziękuję osobom, które zaczęły tupać w momencie innym niż Dilemma. Najśmieszniejsza rzecz pod słońcem - muzycy na próbie Dilemmę sobie pogrywali, więc teraz pytanie: grali, żeby się rozgrzać czy też Woollim miał przygotowane dwie rozpiski w zależności od kondycji Hoyi i reszty?

Pod koniec koncertu kiedy Infinite już schodzili ze sceny podszedł na moją stronę Dongwoo. Nie mogłam powstrzymać mojego odruchu i mu się ukłoniłam. Odpowiedział mi na ukłon i zaczął się śmiać jakby pierwszy raz się z czymś takim spotkał. A może pamiętał mnie ze spotkania na backstage'u w zeszłym roku? Tam moje przejście przez korytarz też było ćwiczeniami skłonów.
Zresztą to nie był jedyny raz kiedy miałam wrażenie, że Dongwoo wszystko kojarzy i pamięta. Podobną sytuację odnotowałyśmy kiedy Dongwoo krzyknął "I LOVE YOU SO MUCH!", a wszystkie osoby, które wiedziały o co chodzi odkrzyknęły mu "YEAH!". Uśmiech - bezcenny. Polecam obejrzenie hangoutu Google z Infinite i Inspirit Poland.

Wyjebundy po koncercie w dolnym barze Progresji.

Po koncercie wszyscy już się porozchodzili, a my zostałyśmy posprzątać i zamienić dwa słowa z obsługą Progresji. K-pop powoli powoli przeciera szlaki i stopniowo może tu przyjeżdzać coraz więcej i coraz większe zespoły, dlatego apeluję do wszystkich adminów i adminek - trzymajcie poziom, bądźcie wiarygodne i godne zaufania, aby każdy następny koncert był coraz lepszy pod względem współpracy fanclub-venue.

Nocą postanowiłam wybrać się jeszcze z koleżanką do pijalni, jednakże okazało się, że byłyśmy tak zmęczone, że po jednym chupa-chupsie odpadłyśmy i zwinęłyśmy się spać. W drodze powrotnej dostałam informację z godziną i miejscem odlotu Infinite. Tym razem była to sytuacja podwójnie poufna, gdyż musiałabym wręcz na miejscu udawać, że nie jestem z fanclubu. Stwierdziłam, że i my i oni jesteśmy tak wyrąbani, że to nie ma sensu i lepiej dać im spokój.

Następnego dnia poszłam coś przekąsić na Nowy Świat. Tam zauważyłam, że muzycy i managerka z którą rozmawiałam jeszcze kręcą się po mieście. No super, najwyraźniej nie starczyło już dla nich biletów i musieli lecieć innym lotem, ale chociaż sobie trochę pozwiedzali. Nawet masterki nie spodziewały się, że Infinite będą zmuszeni do "ucieczki" z Polski Ryanerem zaraz po koncercie, bo miały porezerwowane hotele do 6.10., a przecież takie informacje są im przekazywane.
O tym, że ten termin podróży do Paryża był nieplanowany świadczy też cisza w SNSach samych Infinite.

Rondo ONZ

Szkoda, że sobie nie pozwiedzali, ale z drugiej strony dobrze, że mieli czas żeby trochę sobie pospać i pospacerować po deszczowym Paryżu bez myślenia, że są poszukiwani przez bandy fanów.




wtorek, 2 grudnia 2014

Restauracja rodziny Howona


Tak wiem, duużo czasu minęło od ostatniego posta. W ogóle od czasu wizyty w tej restauracji. To było jeszcze przed wizytą na Backstage'u! (Dokładnie 19 lipca 2014r.) Ale miałam swój powód - wizyta w tym miejscu pozostawiła we mnie mieszane uczucia. Bardzo trudno było mi się zabrać za ten post.

Dlatego teraz kiedy okazuje się, że podobno jest już zamknięta, mogę opisać to wszystko z ulgą, wiedząc, że nikt nie oskarży mnie o to, że odradzam tam wizytę. 


Zacznijmy od tego, że kiedyś restauracja ta nazywała się Tonkastar. Serwowała swojskie kotlety smażone na głębokim oleju. Można było powiedzieć, że była jedyna w swoim rodzaju - otwarta z rozmachem i z indywidualnym wystrojem wnętrz. 



Biznes szybko się posypał. Nie wiedziałam o tym, ponieważ sprawdziłam przed wycieczką tam tylko źródła anglojęzyczne. W wakacje funkcjonowała już ona jako franczyza i serwowała zupełnie inne dania.



Znajdowała się ona w Incheon, do którego dojazd zajmował mi około 2 godzin. Dlatego jest to dla mnie cała święta wyprawa, żeby z mojej dzielni, Suyu, wyruszyć na obiad do Incheon. Jechaliśmy z Junem na pusty żołądek, ponieważ liczyliśmy, że zostawimy tam mnóstwo pieniędzy i "nażremy" się za wszystkie czasy.
Najpierw nie mogliśmy wydostać się ze stacji metra, która była w remoncie, potem mieliśmy trudności z dotarciem na miejsce. Jest to biedniejsza dzielnica z bardzo dużą mniejszością chińską. Nie jest zbyt zachęcająca, ani czysta.
Po dotarciu prawie się załamałam i miałam ochotę usiąść i rozpłakać się na środku chodnika. A to dlatego, że nie wiedziałam o zmianie profilu restauracji. Przyjeżdżam, a tam jej nie ma, ja w koszulce Inspirit. Jun zaproponował, że skoro już i tak jesteśmy głodni, to wejdziemy tam gdzie była ta restauracja, ale mi było wstyd. Chciałam iść zjeść gdzie indziej.
Całe szczęście, że mój Anioł Stróż jeśli chodzi o szczęście dla Inspirit Poland uwziął się żeby jednak tam wejść. Siłą wciągnął mnie po schodach, jednak pod koniec został prawie z nich zepchnięty, bo... ujrzałam zdjęcie Hoyi.


Kamień spadł mi z serca. Miałam w tym momencie już tylko jedno zmartwienie - ale wstyd, bo na kartce z pozdrowieniami widnieje stara nazwa restauracji. 
Od razu na wejściu pierwszą osobą na którą natrafiliśmy był tata Howona. Nigdy nie zrozumiem jego osoby. Naprawdę go nie znoszę. Nie wiem, może miał zły dzień, a może jest tak jak mówi Jun - to typowy charakter wojskowych na emeryturze.
Burknął "Dzień dobry" i kazał usiąść gdzie chcemy. Poza nami była tak jeszcze jedna kelnerka, ludzie w kuchni i kilku chłopaków, którzy jedli tam chyba na zasadzie "bo blisko".


Po opanowaniu swoich emocji odważyłam się wstać (osoba ojca Howona jest taka, że za każdym razem trzeba zbierać w sobie odwagę, żeby kiwnąć palcem) i wręczyć prezent ukochanemu Tacie. Ten odpowiedział "Dzięki!", rzucił prezent na krzesło obok, usiadł i wrócił do lektury codziennej gazety. 


Złożyliśmy zamówienie. Przyniesiono nam jedzenie. Dziewczyna z obsługi była całkiem miła, jedzenie też nie najgorsze, ale szału nie było. W pewnym momencie Jun zapragnął dokładki. Akurat w tym momencie kelnerka miała przerwę i wcinała swój obiad przy stoliku obok. Mi było głupio, ale Jun, to Jun, "jestem klientem, a klient jest święty", poprosił o domówienie jednego dania. Nastąpiła niemiła dla nikogo chwila ciszy. Stalowy wzrok właściciela z brzuszkiem podniósł się i padł na nieszczęsną, najwyraźniej głodną dziewczynę. Ta rzuciła łyżką o stół, uśmiechnęła się do nas sztucznie i poszła przekazać zamówienie na kuchnię. W bardzo prosty sposób Tato pokazał kto tu rządzi. 


Na zdjęciu powyżej, za Junem, widać jedyne miejsce gdzie można było dostrzec, kto jest synem właściciela. Jest to smutne, bo jest to trasa do toalety i na zaplecze, ale to oczywiste, kiedy przypomni się sobie jak mało było Sungyeola w BBQ - to jest franczyza i mają oni z góry ustalony wystrój wnętrz. Zapewne nie mogą rozwieszać na wszystkich ścianach zdjęć swoich pociech.


(Zacne kapcioszki zasługują tutaj na szczególną uwagę :P)




Jedyną rzeczą, z której najwyraźniej wszystkie strony są zadowolone - i fani, i Howon jak i jego rodzice, to działalność charytatywna członka Infinite:




Wiem, że ten post na wydźwięk nadzwyczaj negatywny, ale nie chciałam go wybielać, chciałam wyrazić po prostu to co czułam, kiedy stamtąd wyszłam. Nie wiem, może gdybym spotkała mamę Hoyi wszystko wyglądało by inaczej. Wszak krążą po sieci zdjęcia z nią, kiedy uśmiechnięta pozowała do zdjęć z fanami właśnie w tej restauracji. 

Swoją drogą cóż się dziwić, że ta restauracja ledwo ciągła, jeśli klient był traktowany w taki, a nie inny sposób. I tu wcale nie chodzi o to, że jest ona poza obrębem miasta Seoul. Jakoś restauracja rodziny Jang ma klientów tyle, że aż ustawiają się do niej kolejki!
A tu i obsługa mierna i jedzenie też... chyba nigdy nie zrozumiem co ojciec Hoyi miał na celu kiedy ją otwierał. Gdyby jeszcze jej nie promowano jako TA restauracja, to jeszcze, ok, może nie chce gościć fanów. Ale w ten sposób?



Na zakończenie miły akcent. Zaraz po mojej wizycie, w ten sam weekend, Hoya ubrał koszulkę, którą dostał na urodziny od Inspirit Poland. Przypadek? A może tata Hoyi nie jest jednak taki zły? 






wtorek, 12 sierpnia 2014

Ośmiornice aniołka Dongwoo


Ostatnia wycieczka do "rodzinnych" restauracji. Podróż równie długa jak do restauracji rodziców Hoyi (opis pojawi się później). Restauracja jest położona już za miastem - dojechać tam można podmiejską linią metra lub również podmiejskim autobusem. Ze stacji jest stosunkowo łatwo dotrzeć do celu, trzeba tylko nie pogubić się przy wyjściu i iść w dobrą stronę - w kierunku parku.


Jjukkumi jest niemal zawsze wypełniona po brzegi. To może trochę zadziwiać biorąc pod uwagę odległość i rodzaj podawanego dania (oczywiście biorąc pod uwagę "nasze" gusta żywieniowe). Jednak atmosfera jaka tam panuje oraz smak dań broni się tak, że równie dobrze nie musiała by być związana z nikim znanym, a i tak miałaby utarg.


Wchodząc pierwszą osobą na jaką natrafiliśmy był tata Dino, który wskazał nam stolik - ostatni który był wolny. W całej restauracji siedzi się na ziemi, więc buciki trzeba zostawić na półce.
Każdy stolik jest przystosowany do grillowania i takie też danie zamowiliśmy. Zjedliśmy smażone ośmiorniczki i boczek. Mimo, że ośmiorniczki nadal mnie obrzydzają, muszę przyznać, że były obłędnie smaczne.


Zwłaszcza Jun je chwalił, powtarzając, że tak jak za Dongwoo nie przepada (bo go wiercił wzrokiem), tak w Jjukkumi jadł najsmaczniej w swoim życiu. Dla mnie, może to śmiesznie zabrzmi, ale najlepszy był ryż. Dopóki go nie zjadłam byłam przekonana,że ryż jak ryż, lepszy,gorszy, ale zawsze mniej więcej taki sam. Ale jednak nawet ryż tam był smaczniejszy. Z tego zachwytu zjedliśmy dwie porcje.


Tu jeszcze surowe - potem wyglądają lepiej :)


W restauracji w godzinach szczytu można zobaczyć całą rodzinę, ale z rozmową jest wtedy, wiadomo, gorzej. Najstarsza siostra trzyma się dobrze, wygląda młodo i najintensywniej dogląda talerzy gości. Kkotip pokazała się ze dwa razy, niczym wróżka niemal przefrunęła między stolikami w zwiewnej długiej spódnicy z koszem wody w dłoniach.


Mama Dongwoo, w fartuszku, także obsługuje gości. Zamieniła z nami zaledwie dwa zdania w biegu. Powiedziała nam prawdę kardynalną "Dongwoo jest anioł-dziecko" oraz zdradziła, że ten przepyszny sos do ośmiorniczek zrobiła sama. Oprócz rodziny pracują tutaj też dwie-trzy ajummy - w kuchni i przy gościach. Jedna z nich zadała mi pytanie, na które jestem najbardziej wyczulona, ale zaprzeczyłam na nie z uśmiechem - "Czy jesteś z Rosji?".


Przy wyjściu chciałam sobie zrobić zdjęcie również z mamą, ale tuż przed nami wyszła. Poszła na prawo od restauracji w kierunku bloków, zapewne gdzieś tam mieszkają. W tej myśli utwierdził mnie również tata Dino, który na nasze pytanie gdzie jest przystanek autobusowy,odpowiedział,że nie wie, bo nie jeździ.


Tata Dongwoo, jak to wspomniała w swoim blogu Shelbi, pracował dla amerykańskiej armii i trochę mówi po angielsku, więc ze wszystkich dotychczas poznanych rodziców najłatwiej się z nim dogadać. Kiedyś był bardzo dobry w Taekwondo, dzisiaj patrząc jak się porusza, wygląda na to, że każdy ruch sprawia mu ból, ma problemy ze stawami. Ciężko mu wstawać, chodzić, a ręce są wychudzone. Mimo tych dolegliwości daleko mu do zgorzkniałego taty Hoyi, o którym w następnym poście.

sobota, 26 lipca 2014

MBC Music Core - Spotkanie z Infinite

Powody, dla których blog prowadzę tylko po polsku są dwa - po pierwsze lenistwo, połączone ze słabym talentem do j. angielskiego uniemożliwia mi prowadzenie go w innym języku. Po drugie - niektóre informacje wolałabym przekazać tylko i wyłącznie polskiej części śledzącej Inspirit Poland. Może wręcz nie powinnam podawać niektórych szczegółów, ale nie potrafię się powstrzymać.

Jak to się stało, że właśnie wylądowałam na wielu stronach dotyczących Infinite? Po prostu chciałam ich choć raz zobaczyć, choćby z daleka w trakcie mojego pobytu w Korei. Biletów na Summer Concert nie udało mi się kupić, więc musiałam wymyślić coś innego. W tej chwili akurat trwa promocja "Back", więc szukałam sposobu dostania się do widowni w jakimś programie muzycznym. Niestety, to iż w tygodniu od 9 do 17 po prostu pracuję, jestem wyłączona z fanowskiej aktywności.


W tym momencie należałoby nadmienić kto właściwie może w takim razie być aktywny. Tylko dziewczyny, dla których Infinite faktycznie są Oppas. Licealistki i gimnazjalistki. I przepraszam, że to powiem, ale oglądając dzisiaj zawartość sali, stwierdzam, że same brzydkie i grube (na pewno są wyjątki, jednak nie rzuciły mi się w oczy).


W pierwszym tygodniu promocji godziny nagrań były tak nieludzkie, że naprawdę podziwiam te dziewuchy, że im się chce. Bo mi się nie chciało, ja po prostu mam szczęście i wspaniałego chłopaka.
Jun zawsze mówi, że pomaga mi w sprawie Inspirit ostatni raz. W tej sprawie pomógł tak, że już bardziej się nie dało. Wyszukał po znajomych i rodzinie powiązań z kanałami nadającymi programy muzyczne. Udało się odnaleźć osobę, która zdobyła dla nas dwa bilety VIP. Byliśmy umówieni o 13 w MBCDreamCenter.

Sane, czyli miejsce bez numeracji ("VIP")

Na miejscu okazało się, że jest to o 15 minut za późno i o mały włos, owszem, mogłabym obejrzeć występy, ale wszystkie oprócz Infinite. Reguły w MBC są dość rygorystyczne, ale można je obejść. Gdy podeszliśmy do bramki, pracownik powiadomił nas, że mimo biletu VIP, nie wejdziemy teraz na nagranie Infinite, ponieważ Inspirit były wpuszczane wcześniej. Załamałam się. Mimo interwencji telefonicznej chwilę czasu zajęło mi doprowadzenie się do porządku.



Sala nagraniowa MBC jest podzielona na trzy części. Na dole jest mała standing area, i dalej dwa sektory siedzące. Cały górny sektor kiedy weszliśmy do sali był już zajęty przez Inspirit. Posadzili nas w środkowym sektorze, który był prawie pusty. Potem otoczyli nasz sektor taśmą - w nim mogły siedzieć tylko osoby z takim biletem jak my.


W pierwszej kolejności pre-recording miały Sistar. Piękne kobiety z szalonymi fanami. Na sali był chłopak wypruwający sobie gardło, próbując przekonać Borę, że to ona jest tą jedyną. Ustawianie ich sceny było dość pracochłonne, dlatego pewnie to one rozpoczynały nagrania.


Następni byli ONI. Rozległ się niesamowity pisk. Na scenę przypatatajował Dongwoo. Później weszła reszta. Piosenka, z przerwami technicznymi nagrywana była jakieś 5 razy. Przez większość tego czasu Myungsoo leciał sobie w kulki, skakał po scenie, odkrywał nowe wersje choreografii, zabijał się o nogi Sunggyu. Woohyun'owi wymsknęło się parę niepozornych serduszek wysyłanych do publiczności. Hoya sprawdzał gardła Inspirit swoim autorskim fanchantem "I-SAY-HO-YOU-SAY-YA". Fanchant, jak wspomniał Sunggyu w swoim Twitterze, rzeczywiście był bardzo głośny. Na nagraniu z programu, go tak bardzo nie słychać jak na żywo. Dwa razy sprzętowcy musieli przerywać nagranie, bo Inspirit piszczały zbyt głośno.

Henry - ponieważ Inspirit już wyszły, ciężej było zrobić zdjęcie

Schodząc ze sceny, ostatnia osoba (nie wiem kto, ponieważ reflektory świeciły mi w oczy), ochoczo, podejrzewam, że mi, ale wnoszę to tylko po równoczesnej reakcji, odpowiedziała na moje wysyłane serduszko.


W dali MC - odchylony do przodu to Zico, a do tyłu Minho

Myślałam, że to będzie już kulminacja szczęścia. Inspirit wyszły, jednak my pozostaliśmy, żeby zobaczyć resztę występów. Widzieliśmy parę rookies, Skull, Nu'est, B1A4, Homme, Hyunę oraz Henry'ego. MC byli Zico oraz Minho z Shinee. Przed nagraniem kręcili się przed naszym sektorem, jednak nie mogłam robić zdjęć.


Znudzeni stwierdziliśmy, że nie czekamy na ostatnią rundę "na żywo" i wracamy do domu. Po wyjściu z budynku żałowałam, ponieważ ujrzałam morze fanów Block B i Beast, którzy mieli jeszcze wystąpić. Wsiedliśmy w metro, gdy rozdzwonił się telefon. Dzwoniła do nas osoba, która dała nam bilety, pytając czy chcemy zrobić sobie zdjęcie z Infinite. No jasne! Dobrze, że przejechaliśmy tylko jedną stację. Biegiem wróciliśmy na miejsce, gdzie musieliśmy poczekać na zakończenie programu.


Zaprowadzono nas na backstage. Najpierw na pierwsze piętro, gdzie ujrzałam Kikwanga i blond głowę L'a. Ponieważ oni wsiedli do windy, podprowadzono nas jeszcze wyżej i kazano czekać. Oczekując na Infinite mieliśmy okazję zetknąć się z częścią gwiazd, które występowały. Obok nas sesję z fanami robiły sobie Sistar. Chwilę później przechodzili Beast. Jakaż była moja radość gdy, mimo ewidentnie innej tożsamości fanclubowej, ukłoniłam się przed Dujoonem, a on z pięknym uśmiechem, również ukłonem mi odpowiedział i zniknął za drzwiami. Powoli przesuwaliśmy się w głąb korytarza. Gdzieś w dali już zamigotał mi znowu blond łeb, a korytarzem przeszedł się Henry. Ostatnią przeszkodą na drodze do Infinite, były Girl's Day. Jakież one mają małe głowy. Nie wspominając już o reszcie ciała. Na żywo są tak samo śliczne jak w mediach.


Kiedy już dotarliśmy do Infinite, nie było jeszcze wszystkich członków. Jeszcze się przebierali. Pierwszą osobą jakiej się ukłoniłam był Sunggyu. I tu rozczarowanie - nieobecne oczy Gyu, patrzące w dal, mnie nie zauważyły. Zauważyły mnie za to bardzo dobrze oczy Sungjonga, który powitał mnie zanim zdążyłam obrócić się w jego kierunku. Następny był Dongwoo stojący obok Gyu i rozmawiający z managerem (tym wysokim, od afery z zasłanianiem obiektywów fotoreporterom) oraz gdzieś z tyłu L i Sungyeol. W międzyczasie w polu widzenia Juna pojawił się Skull - jego idol. Ukłoniłam się razem z Infinite i teraz mam z tego głupią radość, bo Skull zauważył tylko białą dziewczynę, a nie mojego chłopaka, który chciał sobie z nim zrobić zdjęcie.
W końcu przybył Hoya. Również się mu ukłoniłam, na co odpowiedział nie mniej sympatycznie niż Dujoon. Z tą różnicą, że Hoya nie zniknął za drzwiami, tylko dalej się mi przypatrywał.
W czasie nagrań Junowi wymsknęło się "Dongwoo chodź ze mną do wojska!". To był błąd, ponieważ obrażony Dongwoo, przez cały czas jak tam staliśmy mierzył Juna od stóp do głów z pewną dozą niechęci.


Ponieważ Woohyunowi wbijanie się w dres zajęło trochę więcej czasu niż reszcie, zaproponowano mi zdjęcie bez niego. Nie od razu się zgodziłam, ale nie miałam innego wyjścia. Nie wiem, czy zauważyliście, ale poza Woohyunem na zdjęciu brakuje też Hoyi. Nie wiem dlaczego, ale na korytarzu był tłum i chaos, więc podejrzewam, że po prostu nie ogarnął w porę tematu.
Kiedy pojawił się Woohyun, poprosiliśmy jeszcze raz o zdjęcie. Już prawie byłam zagarniana znowu do zdjęcia wspólnego, ale jakaś inna dziewczyna się wepchnęła, więc zrobiliśmy sobie selfie. Z Woohyun'em ze względu na znajomości mamy najwięcej wspólnego, dlatego kontakt z nim jest najłatwiejszy. Po dwóch zdaniach z Junem przeszedł na język nieformalny, a krótką rozmowę zakończył mówiąc "Do zobaczenia!".


Wychodząc ze studia, zjeżdżaliśmy windą, szliśmy korytarzem i wychodziliśmy obrotowymi drzwiami razem ze Skull'em. Na zewnątrz, przy bramie czekało mnóstwo masterek nieświadomych całego zajścia.
Podsumowując. Nagranie programu muzycznego trwa praktycznie cały dzień. Wszyscy fani nie mieszczą się na sali, dlatego występy zespołów, które mają większe fancluby odbywają się osobno, a po występie danego zespołu, fanclub jest zobowiązany wyjść, aby zrobić miejsce następnym. Większość występów jest nagrywanych przynajmniej 2-3 razy.