wtorek, 12 sierpnia 2014

Ośmiornice aniołka Dongwoo


Ostatnia wycieczka do "rodzinnych" restauracji. Podróż równie długa jak do restauracji rodziców Hoyi (opis pojawi się później). Restauracja jest położona już za miastem - dojechać tam można podmiejską linią metra lub również podmiejskim autobusem. Ze stacji jest stosunkowo łatwo dotrzeć do celu, trzeba tylko nie pogubić się przy wyjściu i iść w dobrą stronę - w kierunku parku.


Jjukkumi jest niemal zawsze wypełniona po brzegi. To może trochę zadziwiać biorąc pod uwagę odległość i rodzaj podawanego dania (oczywiście biorąc pod uwagę "nasze" gusta żywieniowe). Jednak atmosfera jaka tam panuje oraz smak dań broni się tak, że równie dobrze nie musiała by być związana z nikim znanym, a i tak miałaby utarg.


Wchodząc pierwszą osobą na jaką natrafiliśmy był tata Dino, który wskazał nam stolik - ostatni który był wolny. W całej restauracji siedzi się na ziemi, więc buciki trzeba zostawić na półce.
Każdy stolik jest przystosowany do grillowania i takie też danie zamowiliśmy. Zjedliśmy smażone ośmiorniczki i boczek. Mimo, że ośmiorniczki nadal mnie obrzydzają, muszę przyznać, że były obłędnie smaczne.


Zwłaszcza Jun je chwalił, powtarzając, że tak jak za Dongwoo nie przepada (bo go wiercił wzrokiem), tak w Jjukkumi jadł najsmaczniej w swoim życiu. Dla mnie, może to śmiesznie zabrzmi, ale najlepszy był ryż. Dopóki go nie zjadłam byłam przekonana,że ryż jak ryż, lepszy,gorszy, ale zawsze mniej więcej taki sam. Ale jednak nawet ryż tam był smaczniejszy. Z tego zachwytu zjedliśmy dwie porcje.


Tu jeszcze surowe - potem wyglądają lepiej :)


W restauracji w godzinach szczytu można zobaczyć całą rodzinę, ale z rozmową jest wtedy, wiadomo, gorzej. Najstarsza siostra trzyma się dobrze, wygląda młodo i najintensywniej dogląda talerzy gości. Kkotip pokazała się ze dwa razy, niczym wróżka niemal przefrunęła między stolikami w zwiewnej długiej spódnicy z koszem wody w dłoniach.


Mama Dongwoo, w fartuszku, także obsługuje gości. Zamieniła z nami zaledwie dwa zdania w biegu. Powiedziała nam prawdę kardynalną "Dongwoo jest anioł-dziecko" oraz zdradziła, że ten przepyszny sos do ośmiorniczek zrobiła sama. Oprócz rodziny pracują tutaj też dwie-trzy ajummy - w kuchni i przy gościach. Jedna z nich zadała mi pytanie, na które jestem najbardziej wyczulona, ale zaprzeczyłam na nie z uśmiechem - "Czy jesteś z Rosji?".


Przy wyjściu chciałam sobie zrobić zdjęcie również z mamą, ale tuż przed nami wyszła. Poszła na prawo od restauracji w kierunku bloków, zapewne gdzieś tam mieszkają. W tej myśli utwierdził mnie również tata Dino, który na nasze pytanie gdzie jest przystanek autobusowy,odpowiedział,że nie wie, bo nie jeździ.


Tata Dongwoo, jak to wspomniała w swoim blogu Shelbi, pracował dla amerykańskiej armii i trochę mówi po angielsku, więc ze wszystkich dotychczas poznanych rodziców najłatwiej się z nim dogadać. Kiedyś był bardzo dobry w Taekwondo, dzisiaj patrząc jak się porusza, wygląda na to, że każdy ruch sprawia mu ból, ma problemy ze stawami. Ciężko mu wstawać, chodzić, a ręce są wychudzone. Mimo tych dolegliwości daleko mu do zgorzkniałego taty Hoyi, o którym w następnym poście.

2 komentarze:

  1. Super piszesz, bardzo lekko i przyjemnie się czyta. Na prawdę!! szacun :D No i te ośmiorczniki, ja tez nie jestem przekonana do ich smaku . Super wpisy. I mega zazdroszcze tego spotkania z infinite. MASAKRA, SZAŁ, SPAZZ :D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak wielką ilość określeń wyrażających zachwyt kkkk Aż czuję się w obowiązku, żeby w końcu dokończyć wpis o restauracji Howona...

      Usuń