wtorek, 2 grudnia 2014

Restauracja rodziny Howona


Tak wiem, duużo czasu minęło od ostatniego posta. W ogóle od czasu wizyty w tej restauracji. To było jeszcze przed wizytą na Backstage'u! (Dokładnie 19 lipca 2014r.) Ale miałam swój powód - wizyta w tym miejscu pozostawiła we mnie mieszane uczucia. Bardzo trudno było mi się zabrać za ten post.

Dlatego teraz kiedy okazuje się, że podobno jest już zamknięta, mogę opisać to wszystko z ulgą, wiedząc, że nikt nie oskarży mnie o to, że odradzam tam wizytę. 


Zacznijmy od tego, że kiedyś restauracja ta nazywała się Tonkastar. Serwowała swojskie kotlety smażone na głębokim oleju. Można było powiedzieć, że była jedyna w swoim rodzaju - otwarta z rozmachem i z indywidualnym wystrojem wnętrz. 



Biznes szybko się posypał. Nie wiedziałam o tym, ponieważ sprawdziłam przed wycieczką tam tylko źródła anglojęzyczne. W wakacje funkcjonowała już ona jako franczyza i serwowała zupełnie inne dania.



Znajdowała się ona w Incheon, do którego dojazd zajmował mi około 2 godzin. Dlatego jest to dla mnie cała święta wyprawa, żeby z mojej dzielni, Suyu, wyruszyć na obiad do Incheon. Jechaliśmy z Junem na pusty żołądek, ponieważ liczyliśmy, że zostawimy tam mnóstwo pieniędzy i "nażremy" się za wszystkie czasy.
Najpierw nie mogliśmy wydostać się ze stacji metra, która była w remoncie, potem mieliśmy trudności z dotarciem na miejsce. Jest to biedniejsza dzielnica z bardzo dużą mniejszością chińską. Nie jest zbyt zachęcająca, ani czysta.
Po dotarciu prawie się załamałam i miałam ochotę usiąść i rozpłakać się na środku chodnika. A to dlatego, że nie wiedziałam o zmianie profilu restauracji. Przyjeżdżam, a tam jej nie ma, ja w koszulce Inspirit. Jun zaproponował, że skoro już i tak jesteśmy głodni, to wejdziemy tam gdzie była ta restauracja, ale mi było wstyd. Chciałam iść zjeść gdzie indziej.
Całe szczęście, że mój Anioł Stróż jeśli chodzi o szczęście dla Inspirit Poland uwziął się żeby jednak tam wejść. Siłą wciągnął mnie po schodach, jednak pod koniec został prawie z nich zepchnięty, bo... ujrzałam zdjęcie Hoyi.


Kamień spadł mi z serca. Miałam w tym momencie już tylko jedno zmartwienie - ale wstyd, bo na kartce z pozdrowieniami widnieje stara nazwa restauracji. 
Od razu na wejściu pierwszą osobą na którą natrafiliśmy był tata Howona. Nigdy nie zrozumiem jego osoby. Naprawdę go nie znoszę. Nie wiem, może miał zły dzień, a może jest tak jak mówi Jun - to typowy charakter wojskowych na emeryturze.
Burknął "Dzień dobry" i kazał usiąść gdzie chcemy. Poza nami była tak jeszcze jedna kelnerka, ludzie w kuchni i kilku chłopaków, którzy jedli tam chyba na zasadzie "bo blisko".


Po opanowaniu swoich emocji odważyłam się wstać (osoba ojca Howona jest taka, że za każdym razem trzeba zbierać w sobie odwagę, żeby kiwnąć palcem) i wręczyć prezent ukochanemu Tacie. Ten odpowiedział "Dzięki!", rzucił prezent na krzesło obok, usiadł i wrócił do lektury codziennej gazety. 


Złożyliśmy zamówienie. Przyniesiono nam jedzenie. Dziewczyna z obsługi była całkiem miła, jedzenie też nie najgorsze, ale szału nie było. W pewnym momencie Jun zapragnął dokładki. Akurat w tym momencie kelnerka miała przerwę i wcinała swój obiad przy stoliku obok. Mi było głupio, ale Jun, to Jun, "jestem klientem, a klient jest święty", poprosił o domówienie jednego dania. Nastąpiła niemiła dla nikogo chwila ciszy. Stalowy wzrok właściciela z brzuszkiem podniósł się i padł na nieszczęsną, najwyraźniej głodną dziewczynę. Ta rzuciła łyżką o stół, uśmiechnęła się do nas sztucznie i poszła przekazać zamówienie na kuchnię. W bardzo prosty sposób Tato pokazał kto tu rządzi. 


Na zdjęciu powyżej, za Junem, widać jedyne miejsce gdzie można było dostrzec, kto jest synem właściciela. Jest to smutne, bo jest to trasa do toalety i na zaplecze, ale to oczywiste, kiedy przypomni się sobie jak mało było Sungyeola w BBQ - to jest franczyza i mają oni z góry ustalony wystrój wnętrz. Zapewne nie mogą rozwieszać na wszystkich ścianach zdjęć swoich pociech.


(Zacne kapcioszki zasługują tutaj na szczególną uwagę :P)




Jedyną rzeczą, z której najwyraźniej wszystkie strony są zadowolone - i fani, i Howon jak i jego rodzice, to działalność charytatywna członka Infinite:




Wiem, że ten post na wydźwięk nadzwyczaj negatywny, ale nie chciałam go wybielać, chciałam wyrazić po prostu to co czułam, kiedy stamtąd wyszłam. Nie wiem, może gdybym spotkała mamę Hoyi wszystko wyglądało by inaczej. Wszak krążą po sieci zdjęcia z nią, kiedy uśmiechnięta pozowała do zdjęć z fanami właśnie w tej restauracji. 

Swoją drogą cóż się dziwić, że ta restauracja ledwo ciągła, jeśli klient był traktowany w taki, a nie inny sposób. I tu wcale nie chodzi o to, że jest ona poza obrębem miasta Seoul. Jakoś restauracja rodziny Jang ma klientów tyle, że aż ustawiają się do niej kolejki!
A tu i obsługa mierna i jedzenie też... chyba nigdy nie zrozumiem co ojciec Hoyi miał na celu kiedy ją otwierał. Gdyby jeszcze jej nie promowano jako TA restauracja, to jeszcze, ok, może nie chce gościć fanów. Ale w ten sposób?



Na zakończenie miły akcent. Zaraz po mojej wizycie, w ten sam weekend, Hoya ubrał koszulkę, którą dostał na urodziny od Inspirit Poland. Przypadek? A może tata Hoyi nie jest jednak taki zły? 






2 komentarze:

  1. czad z tą koszulką *-* może papa zmiękł po zubrówce XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się tutaj, czekam na posty następne ;)

    merieeblog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń