sobota, 28 czerwca 2014

Razem, ale jednak osobno

Pierwszy ciężki dzień już za mną. Właśnie leżę i oczekuję pod wiatrakiem na zachód słońca i wieczorną bryzę.
Sytuację tę można uznać za idealną. Szczęśliwie wylądowałam, niczym VIP zostałam podwieziona vanem pod mój rooftop, wypiłam już znaną z Sesame Player Saidę i właśnie objadam się arbuzem obejmując żonę Myungsoo. 
Luftwaffe bezpiecznie przetransportowała najpierw z Poznania do Monachium, potem z Monachium (przez Poznań :O) do Incheon. Pierwszy samolot był jak taka mała ważka, nic zachwycającego, poza tym, że tak krążył zanim wylądował, że już mało brakowało żebym zwymiotowała. Przez to cały transfer na drugi samolot pamiętam jak przez mgłę. 
Drugi był większy, lepszy, ale ubolewałam nad brakiem klimatyzacji tuż nad głową i tym, że nie mogliśmy siedzieć z J. obok siebie. Trafiliśmy akurat na jakąś wycieczkę ajumm i ajossich, a ich możesz błagać na kolanach, a nie zamienią się miejscem. Nawet na lepsze. Oboje siedzieliśmy pod oknami, ale po przeciwległych stronach. Ja akurat miałam towarzystwo, jeśli można tak to ująć, "europejskie". Obok mnie siedziała dziewczyna, Słowianka, ale nie miałam okazji by ją zagaić i zapoznać się. Natomiast przede mną siedział młody chłopak, jak się potem okazało Anglik. Kiedy prosił mnie o zasłonięcie okna zza którego prażyło go słońce, zauważył mój inspiritowy łańcuszek na szyi. Okazało się, że był również na koncercie w Londynie, ale nie rozwijałam tematu, ponieważ przed oczami stanęły mi sceny z kolejki tamtego listopadowego wieczoru. 
To był mój pierwszy tak długi lot, dlatego zastanawiałam się jak sobie poradzę po tak długiej podróży połączonej zmianą strefy czasowej. Linie lotnicze sprawnie załatwiły ten problem za mnie. Po jakiejś godzinie lotu zaserwowano nam obiad - do wyboru spaghetti i bulgogi. Nietrudno zgadnąć, które danie miało branie. Później pogaszono światła i zapanowała "cisza nocna". Kiedy byliśmy już w okolicach Pekinu, nastąpiła brutalna pobudka i śniadanko. Nie mogę powiedzieć, że wysiadłam z samolotu wypoczęta, bo mój kark cierpi, lecz na pewno zdolna do egzystowania normalnie według koreańskiej strefy czasowej. 
Ekspresowa turystyka - Chiny na śniadanie
Na lotnisku czekał już na nas Tata J. Bałam się bardzo tego spotkania - taty, mamy, brata, ze względu na barierę językową. Jednak przy odrobinie dobrej chęci i komunikacja niewerbalna wystarczy. Dostałam bukiet własnoręcznie zrobiony przez pana Tatę. Bardzo przypadł mi do gustu, głównie dzięki kolorystyce. 
Wyjechaliśmy z największego lotniska w Azji, a ja ujrzałam to, co najbardziej urzeka mnie w Korei - widoki. 
Korea przypomina mi trochę Grecję przez te skałki wystające z zielonych gór. Różni się za to jakością infrastruktury drogowej. Po koreańskich drogach jeździ się naprawdę dobrze - oczywiście poza miastem. Tutaj ujrzałam także to, co widziałam wcześniej tylko w Alpach, a o czym nie wiedziałam, że istnieje tutaj - tunele, które przecinają góry. Przejechałam przez najdłuższy na świecie i nie byłam tego świadoma, dopóki J. mi nie powiedział. Zaraz po tamtym tunelu, był jeszcze jeden, którego nazwy nie sposób było dla mnie zapomnieć - Howon Tunel. 
Transportowa sielanka skończyła się przy wjeździe do miasta. Poczułam się jakbym wcale nie wyjechała, a dopiero przebijała się przez polskie roboty drogowe stojąc w korku. Cóż, nie wszystko jest idealne. I niestety - super turbo autostrada jest płatna, co także pozostawia pewną rysę na całości. 
Zaraz po władowaniu walizek do mieszkania, zdążyłam się tylko opłukać, by pędzić z J., panem Tatą, panią Mamą i Mamą Kogi Oppy na ślub jakiejś siódmej wody po kisielu. Nawet nie mam pojęcia kto brał ślub i w jaki sposób. Po prostu weszliśmy do wielkiej sali weselnej na której stał wielki buffet. Tam było wszystko - sushi, kampungi, wszelkiego rodzaju jeony, owoce morza, ciasteczka ryżowe. Po prostu żyć nie umierać. Niestety dobrze, że nie nakładałam sobie niczego dużo, bo smak, jak to weselny katering, pozostawiał wiele do życzenia. 
Po weselnym obżarstwie ruszyłam z J. w Suyu z zamiarem ujrzenia Seulu takim, jaki jest naprawdę. Poczucie estetyki Koreańczyków pozostawia wiele do życzenia. Co z tego, że budynek jest ładny, ceglany, brama zdobiona, jak przed nim walają się śmieci i zniszczone rynny. Jednak kilka miejsc naprawdę mnie ujęło i mimo tego całego bałaganu, jaki tworzą wokół siebie mieszkańcy, jest to miasto godne odwiedzenia niejeden raz. I mówię to w momencie, kiedy nie zajrzałam jeszcze do żadnych zabytków, miejsc reprezentacyjnych, ani takich dzielnic jak Hongdae. 
Idealne miejsce spotkań dla Inspirit Poland ;)
J. powiedział mi, że jakość życia mieszkańców można ocenić na podstawie ilości szamanów zamieszkujących daną okolicę. A tych tutaj jest mnóstwo. I co ciekawe, oznaczają oni miejsca swoich usług swastyką. Jest to dla mnie, mimo pogańskich zapędów, dziwne uczucie, kiedy idziesz ulicą i mijasz zaczepioną na co drugim domu swastykę. Tyle samo szokujące było dla mnie odkrycie ile kościołów znajduje się wokół mnie. Są to głównie kościoły protestanckie, jest ich niemal po kilka na jednej ulicy. Żeby chociaż były one ładne, ale nie.. znowu problemem jest tutaj koreańskie poczucie estetyki (a może pragmatyzm? w takim budynku znajduje się na ogół kapliczka, zaplecza, salki katechetyczne, a nawet restauracje). 
Widok z balkonu otaczającego rooftop
Na koniec chciałabym wam pokazać do czego jestem zmuszona sikać i itd... no niestety, płakać mi się chce za każdym razem, ale mus to mus :) 






4 komentarze:

  1. ten kibelek mnie uwiódł kkkk też chcę taki :P i czekam na dalsze relacje ^.^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też na początku myślałam, że to swastyka, ale jak dobrze się przyjrzysz to ramiona są odwrócone w drugą stronę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. hahah No tak..poczucie humoru to ty masz:D Pozazdrościć kibelka! haha! A Pan Tata robi bukiety zawodowo? Bo normalnie jestem pod wrażeniem. Ale trochę nie rozumiem, przecież Pekin jest największym lotniskiem w Azji:D Ty w Pekinie lądowałaś?

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.worldairportawards.com/awards_2012/list_bestairport_asia.htm Miałam na myśli ten ranking. Chciałam napisać "najlepszy". I tego właśnie się boję w moim blogowaniu, że z rozpędu przekręcam wyrazy, odmiany, wyrażenia.. ehhh xD

    OdpowiedzUsuń